Sny z przeszłości
Opracowanie i tłumaczenie: Brunon Bielecki
Na podstawie:
Przedborz (1977)
„The Jews of Przedborz„
Autor: Mendel Gershonovitz, Nowy Jork,
Źródło: – https://digitalcollections.nypl.org
Wspomnienia, sny z przeszłości, z wczesnego dzieciństwa i późnej młodości, epizody i doświadczenia – wszystko to krzyczy by przelać na papier, oddać i uwiecznić obraz Żydów w Przedborzu – shtetl (miasto), w którym stawialiśmy nasze pierwszy kroki, w którym zapuściliśmy korzenie, uczyliśmy się w Heder[1], dorastaliśmy i dojrzeliśmy, staliśmy się wiernymi synami i córkami narodu żydowskiego. Nie można tego zapomnieć. Pozostanie wybite w pamięci raz na zawsze.
Nasza tęsknota i cierpienie. Przypominając o tym przyszłym pokoleniom pragniemy, aby nasze dzieci i ich dzieci wiedziały, skąd pochodzą i kim byli ich ojcowie i dziadkowie. Uwieczniając ich pamięć chcemy zachęcić przyszłe pokolenia, aby od naszych dziadków uczyły się wysokiej moralności i cnót, w których się doskonalili.
Obrazy z przeszłości biegną przed oczami mej pamięci i widzę siebie znów w moim shtetl, podzielonym rzeką Filicą/Pilicą[2]. Część należąca do Przedborza uważana była za ważniejszą niż strona druga – Widoma. W Przedborzu mieściła się administracja, ratusz z burmistrzem i komisariat policji z jego czterema posterunkowymi.
Felczer Feivish i apteka
Felczer Feivish mieszkał blisko mostu i był uważany za lekarza. Cały shtetl sądził, że jest lekarzem, a i on miał do tego skłonność. Jeśli ktoś zapytałby mnie, czy mogę scharakteryzować tego człowieka w jednym słowie, nie musiałbym długo myśleć – jedyną nasuwającą się odpowiedzią jest: łagodność.
Był uosobieniem łagodności, taktu i mądrości tego świata. W dodatku, miał ogromną cierpliwość zarówno do swoich pacjentów, jak i ludzi potrzebujących jego pomocy.
Po drugiej stronie, blisko mostu, była apteka[3]. Farmaceuta – Polak – był osobą pogodną. Łysy, z czarnymi wąsami, z porządnie umytymi rękami, które – jak wszystko w jego aptece – lśniły czystością. Woń medykamentów unosiła się w powietrzu i czuć ją było na całej ulicy.
Głodna kultury młodzież
Po lewej, przy ul. Koneckiej[4] usytuowane było Żydowskie Stowarzyszenie Kulturalne. Dysponowało wielotomową biblioteką. Młodzież zbierała się tam wieczorami, by posłuchać wykładów o pisarzach i książkach, politycznych wydarzeniach i różnych społecznych problemach. Głodna kultury koncentrowała się wokół Stowarzyszenia. Doświadczona trudami codziennego życia usiłowała walczyć o lepszą przyszłość pobierając nauki i zdobywając wiedzę. Wielu z nich śniło o awansie do wyższych sfer, do lepszego jutra…
Abraham Wolf Zeinvls – chodząca encyklopedia
Przedbórz posiadał pośród młodzieży wiele utalentowanych indywidualności, które mogły – przy zapewnieniu odpowiednich warunków – rozwijać swoje zainteresowania w różnych dziedzinach. Jednym z nich był Abraham Wolf Zainvls nazywany „chodzącą encyklopedią”. Czytał ogromnie dużo i ktokolwiek chciał cokolwiek wiedzieć na temat jakiejś książki, pisarzu, poecie lub naukowcu – zwracał się do Abrahama, który natychmiast odpowiadał, co na ten temat wie – a to, co wiedział było ogromne. Więcej – wiedział jak temat w całości przedstawić, aby łatwiej było wszystko zapamiętać.
Synagoga i rytualne przybory
Wielu ludzi bez wątpienia pisać będzie o naszej wspaniałej synagodze[5], malowanej przez malarzy z różnych miast i krajów. Turyści również mieli w zwyczaju odwiedzać i zachwycać się pięknością synagogi, która była świadectwem potęgi twórczej żydowskich artystów żyjących w przeszłości w naszym miasteczku.
W mej pamięci wciąż widzę synagogę w Przedborzu pełną splendoru. Podczas świąt, kiedy synagoga skąpana w świetle lamp, przystrojona i ozdobiona, wśród akompaniamentu przepięknych melodii modlących się, moje dziecięce serce, prawdopodobnie jak u innych wyznawców, przenosiło się na Górę Moriah[6] – wydawało mi się wtedy, że słyszęLewitów[7] śpiewających w tamtejszej świątyni[8]. Podniosły entuzjazm chwytał każdego z osobna, a wiara i przeświadczenie o powrocie do ziemi obiecanej[9], do świętego miasta – Jerozolimy, były coraz bliżej…
Nadal mogę zobaczyć w mej wyobraźni Falish – pomieszczenie, w którym srebrne korony Tory, wskaźniki[10] i inne przedmioty rytualne trzymano wraz z suknią do zwojów Tory, haftowaną srebrnymi i złotymi nićmi oraz parochet[11] – kotarę owianą historią i legendą. Był tam również parochet (kotara/zasłona) związany z Napoleonem. Z pokolenia na pokolenie przekazywano opowieść o wizycie Napoleona w naszym shtetl, który to przybył na swym białym rumaku. Kiedy wszedł do synagogi, zachwycił się niezmiernie jej splendorem, piękną architekturą i artystycznymi rzeźbami. Oszołomiony jej pięknem ściągnął wyszywaną złotem i srebrem kosztowną tkaninę z grzbietu konia i darował synagodze.
Pobożne czyny rabbiego Ephraimla
Kiedy myślę o domu nauki, to wystarczy, że zamknę oczy i ukazuje się przede mną rabbi Ephraiml, w pełni swej wielkości i sławy. Był niskim, chudym i pomarszczonym Żydem, ale kiedy przychodziło do modlitwy i nauki, stawał się masą płomienia.
Był geniuszem jasności i inteligencji. Dzień i noc studiował Torę. Kiedy nauczał pomiędzy ludźmi uważano, że ma „usta pełne pereł”, co znaczyło, że z ust jego emanowały perły mądrości. Okazywał również święty entuzjazm dla swojego rabbiego – Nahmana z Brasławia[12], w którego moc Chasydzi brasławscy wierzą po dziś dzień.
Rabbi Ephraiml zadowalał się małym kawałkiem chleba i filiżanką ciepłej wody. Wiele cudownych historii o nim opowiadano i w pamięci zachowuję historię, która zaświadcza o jego ludzkiej wielkości.
Przez całe lato, rabbi Ephraiml nosił strój z cienkiego materiału, ale kiedy przyszła zima, z jej gryzącym zimnem, żona kupiła mu za ostatnie pieniądze jakie były w jej posiadaniu, zimowy płaszcz. Jednakże następnego dnia rabbi wyszedł z domu nauki bez płaszcza. Widząc zdziwienie żony rabbi Ephraiml wyjaśnił z charakterystyczną prostotą: „W domu nauki dzisiaj spotkałem Żyda, który cały trząsł się z zimna. Jego cienki strój był pełen dziur. Czy Ty na moim miejscu nie dałbyś jemu płaszcza? Mógł przecież, uchowaj nas Boże, umrzeć z zimna. Jak mógłbym pozwolić mu wyjść na ulicę w takim stroju?”
Shlomo Berish – łaziebny
Wszyscy ludzie w naszym shtetl znali łaziebnego[13] Shlomo Berisha. Traktował on swoją pracę bardzo poważnie. Już od środy przygotowywał się do chłostania podczas kąpieli parowej. W czwartek dokładał do pieca, pozwalając mu palić się przez całą noc, aż do następnego dnia. Duże, ciężkie kamienie rozgrzewały się do czerwoności. Żydzi, którzy przychodzili w piątek do łaźni polewali kamienie wodą z miednic wywołując gęstą parę, przez którą żaden z kąpiących nie widział się nawzajem. Im gorętsze one były, tym kąpiący się czerpali większą przyjemność, a kiedy łaziebny zaczynał bić nagie ciała małymi miotełkami, przyjemność robiła się ogromna – radosne krzyki unosiły się do nieba z żądaniem: mocniej! Z życiem!… Brzmiało to, jak muzyka dla żydowskich uszu.
Niedaleko od Mikveh (rytualnej łaźni), w biednej chałupie, mieszkał Kopele – woźnica. Miał on w zwyczaju jeździć zaprzęgiem od wsi do wsi i wymieniać fajans, talerze i garnki za gałgany. Był niskiej postury i miał koślawą nogę. Jego na wpół zrujnowany dom był szczytem ubóstwa, smagany wiatrem wyjącym przez dziury zapadłego dachu. Kiedy padało nie starczało naczyń, by łapać w nie wdzierające się strugi deszczu. Woda lała się po klepisku, a mąż i żona robili wszystko, aby łapać ją w kubły i wylewać na podwórko. Jego koń, gruba klacz, dzieliła z nimi mieszkanie, żyjąc sobie w kącie oddzielonym od reszty kawałkiem prześcieradła.
Jarmark
Wtorek był wielkim dniem targowym, w oczekiwaniu którego ludzie przygotowywali się przez wiele dni. W poniedziałkową noc cały shtetl czuwał – porządkowano, liczono i przygotowywano towar na jarmark następnego dnia.
O świcie, kiedy świat tkwił jeszcze w półmroku, ludzie zaczynali rozstawiać stragany, stoły, by wystawić lub wywiesić gotowe wyroby: garnitury, spodnie, kapelusze, buty, haberdaszer (galanterię) i pieczywo.
Targ istniał od wielu lat i cieszył się zainteresowaniem wielu okolicznych chłopów, i każdy z nich miał coś do sprzedania lub kupienia u Żydów z towarów własnej roboty, zyskując przy tym na handlu.
Chłopi przyjeżdżali głównie zaprzęgniętymi w konie wozami, którymi przywozili worki z ziarnem. Czasem zdarzało się tak, że kiedy chłopu nie zostało już nic z ostatniego zbioru, przynosił kilka buszli[14] pszenicy przeznaczonej na przyszłe siewy. Byli też chłopi, którzy przechodzili całą drogę piechotą. Starzy i młodzi, mężczyźni i kobiety – wszyscy taszczyli plecione kosze, torby albo blaszane pudełka z jajami w środku, pęczki cebuli i tym podobne. W wozach przywozili worki z ziemniakami, kurczęta i przeróżne owoce. Od świtu szli przed siebie piechotą, i nie było wśród nich takich – ni mężczyzny, ni kobiety – którzy przybyliby z pustymi rękami albo pustym wozem. Każdy przywoził albo przynosił coś na sprzedaż.
Jarmark odbywał się na dużym placu miejskim, na którym sprzedawano również konie, krowy i świnie. Hałas był okropny. Konie rżały, krowy muczały, świnie kwiczały, a cielęta – leżące w wozach na sianie, związane nogami w górę – wyły.
Handel był u szczytu…
Niewielu Żydów nabywało dobra do własnej konsumpcji, większość kupowała do celów handlowych – żeby potem odsprzedać.
Wtorkowy targ z niecierpliwością wyczekiwany był przez sukienników, którzy sprzedali w tym dniu wiele metrów materiałów. Sklepikarze, którzy na Żydach mieszkających w shtetl nie zarabiali wystarczająco dużo, aby pokryć bieżące wydatki, również czekali na jarmark, spodziewając się, że zarobią trochę pieniędzy na sprzedaży cukru, nafty i innych dóbr. To samo odnosiło się do krawców i szewców. Także piekarz ze swymi świeżymi, słodkimi bułeczkami oczekiwał chłopów, którzy w dzień targowy nie żałowali sobie nigdy kawałka świeżutkiego, białego ciasta.
Konflikty
Najlepiej ze wszystkich radziły sobie sklepy, które sprzedały napoje alkoholowe – większość chłopów, którzy przybywali na targ, czy to coś kupili, czy nie, nie mogło się oprzeć, by się czegoś nie napić. Wtorkowy jarmark był też okazją dla chłopów, aby spotkać się z ich przyjaciółmi, Żydami, z którymi żyli w najlepszej komitywie, i których znali od dzieciństwa, jak również z innymi gospodarzami, krewnymi z sąsiednich wsi. Dlatego też szli do karczmy, by uczcić spotkanie, omówić sprawy, które w wielu przypadkach kończyły się mordobiciem.
Podobne bijatyki były zdarzały się dość często podczas jarmarków i wybuchały z różnych powodów. Czasami zdarzało się, że ludzie pobili się po tym, jak próżno, przy szklance wódki, próbowali załagodzić konflikty odnośnie spadku, czy też wytyczonej miedzy. Żydzi naszego shtetl byli wciągani w te spory – wśród nich również tacy, którzy z kontrowersyjną sprawą byli dobrze zaznajomieni. Rzadko kiedy bójka wybuchała przez jakąś siksę[15] (wiejską dziewuchę), do której zalecało się dwóch młodych chłopów – rywalizacja, która w uśpieniu czekała do czasu, aż w jarmark obaj spotkali się w shtetl.
A kiedy targ prześladował pech…
Wszystko powyższe to wtórne sprawy i wydarzenia, odkąd główną rolą targu była sprawa ekonomii, nie tylko dla mieszkańców Przedborza, ale również dla ludzi z okolicznych miejscowości, którzy przybywali na jarmark sprzedać swoje towary. Nie zawsze jednak wszystko szło gładko. Czasem ciężka ulewa albo śnieżyca rujnowała szanse przybycia nań. Kiedy drogi zostały zalane wodą lub pokryte śniegiem, chłopi nie mogli przybyć do shtetl, więc i targ był do niczego.
Sytuacja taka dość ciężko odbijała się na biednych żydowskich sklepikarzach i rzemieślnikach. W tych dniach gorzki los dosięgał Żydów mieszkających w małych miasteczkach. Pożyczali wtedy jeden od drugiego, albo z Funduszu Dobroczynności i kiedy nadchodził termin spłaty, nie mieli żadnych pieniędzy, by ją zwrócić. Byli też Żydzi, którzy pożyczyli tylko na kilka dni, tak, żeby kupić jakieś towary i spłacić pożyczkę z przychodu na targu. Ale kiedy nie było żadnego targu, nie było żadnego obrotu i Żydzi dreptali wkoło zafrasowani, niezdolni, by spotkać się z ich wierzycielami.
Wciąż mogę przypomnieć sobie jak pośrodku targu były rozstawione stragany, pełne odzieży, butów, kapeluszy, albo garderoby dla pań i dzieci. Wszystko razem ciasno upakowane. Zacięta konkurencja szalała między sklepikarzami i rzemieślnikami, którzy oczekiwali dochodu z jarmarku. Szczególnie nieprzyjemnie było podczas przepychanek i hałasu w przededniu chrześcijańskich świąt. W tamtym czasie każdy był sobie sam strażnikiem i musiał mieć sokole oko, żeby ktoś czegoś komuś nie ukradł. Na chłopów, zarówno mężczyzn, jak i kobiety zwracano szczególną uwagę, ponieważ wśród nich były bardzo zwinne osoby, które mogłyby coś szczypnąć sprzed najbardziej strzeżonego nosa.
Były to rzeczy, dzięki którym Żydzi naszego shtetl zyskiwali środki do egzystencji. Istniały też zwykłe sklepy sprzedające towary tekstylne i artykuły spożywcze. Były sklepy, w których można było kupić pieprz i sól za dwa grosze (monetę o najmniejszej wartości), albo śledzia za dziesięć groszy. Byli też krawcy, kapelusznicy i szewcy, dla których handlem było zarobić na kawałku wysłużonej odzieży, albo załatać stare zniszczone buty.
Konkurencja i bojkot
W ostatnich latach przed wojną oprócz podniesienia podatków rozjątrzono walkę wobec handlu z Żydami i proklamowano bojkot sklepów żydowskich. Niewierni wzniecali pikiety i namawiali chłopów, aby nie kupowali u Żydów. Lecz nadal byli tacy chłopi i robotnicy, którzy woleli kupować w żydowskich sklepach. Początkujący chrześcijańscy kupcy nie prześcigali się w grzeczności. Kupujący nie czuł domowej atmosfery w chrześcijańskim sklepie, w przeciwieństwie do tej w sklepie żydowskim. Zabraniano mu dotykać jakiegokolwiek produktu, był zmuszony na wejściu do zdejmowania nakrycia głowy i co najważniejsze, ceny w chrześcijańskich sklepach były wyższe niż w żydowskich. Ponadto nie można było się targować.
W żydowskich sklepach chrześcijańscy kupujący mieli swobodny dostęp przy wyborze i oglądaniu towaru – wszystko w zależności od „potrzeby serca”. Czuli się swobodnie targując i obniżając cenę, biorąc kredyty i ustalając plan spłaty. Żydowscy kupcy i sklepikarze byli przyjaźni, łatwi w rozmowie, nie wyniośli, a i potrafili wysłuchać o osobistych kłopotach i zmartwieniach współczując chrześcijańskim klientom.
Przedborscy Żydzi byli w pełni świadomi problemów ich chrześcijańskich sąsiadów, chłopów ze wsi, jak również zwyczajów i sposobów kupowania i handlu. W dodatku sami kupowali produkty rolnicze przywiezione przez chłopów do miasta na sprzedaż.
A sklepy były prymitywne. W zimie ich właściciele przechodzili ciężką próbę. Ileż oni wycierpieli na mrozie i wietrze, ogrzewając nad tyglem swe zamarznięte ręce i rzadko kiedy widząc klienta wchodzącego do ich sklepów.
Tak wyglądały biedne sklepy. Owszem, było kilku dobrze sytuowanych kupców, którzy posiadali sklepy wyższego standardu i handlowali na większą skalę, jednakże ich liczba była bardzo mała.
Żydzi przedborscy mieli w zwyczaju chodzić na inne jarmarki i często zdarzyło się, że urzędnicy podatkowi ze strony władz przychodzili sprawdzać, czy ci, którzy sprzedawali na targu mieli wymagany „patent” (certyfikat) pozwalający im na prowadzenie działalności handlowej. To naturalnie wiązało się z płaceniem podatków. Były wśród nich biedne kobiety, które szyły własnymi rękami wielkie ilości dziewczęcych sukienek, albo spódnic dla wiejskich kobiet i inni biedni sklepikarze, których nie stać było na wykupienie „patentu”, ani płacenie podatków.
Jeśli sekwestrator[16] złapał takich sklepikarzy bez pozwolenia na handel, to konfiskował ich dobra i karał grzywną. Pojawienie się tegoż urzędnika-poborcy na targu było czymś w rodzaju pojawienia się ducha-zmory. Jeśli został zauważony w porę – sprzedawcy chowali swoje towary, ale nie zawsze im się to udawało. Wtedy był to dla nich gorzki dzień, który mógł poderwać ich status materialny na długi czas.
Dowcipnisie
W naszym shtetl była również pewna liczba wesołków, takich jak Izrael „Kula” na przykład, który kochał żartować i płatać figle. Stawali się oni szczególnie aktywni podczas jarmarków i pozwalali sobie na żarty, który potem były shtetl szczegółowo dyskutowane, przy akompaniamencie dającego ogromną przyjemność śmiechu.
Izrael „Kula”, biedny Żyd, ale zawsze szczęśliwy i radosny, mógł ukuć maksymę na każdą okazję. Raz, kiedy udał się pociągiem z Gorzkowic do Łodzi, usiadł w tym samym wagonie co pewna bogata para, która wiozła ze sobą ogromnie dużo słodyczy. Izrael był bardzo głodny i w pewnym momencie wydawało się, że zaraz zemdleje. Para ulitowała się nad nim i dała mu trochę cukierków i innych smakołyków, w wyjadaniu których Izrael nie był zbyt powolny. W shtetl stało się to znane, jako kolejny życiowy gag Izraela.
Motel Golem (niedojda)[17] to przezwisko innej indywidualności naszego miasta – nikt nigdy nie dociekał, jak brzmiało jego prawdziwe nazwisko. Był Żydem z długą, ciemno-brązową brodą, który nosił wodę i łowił ryby w Filicy. Raz zdarzyło się tak, że jego żyłka zaczepiła o coś. Nie myśląc dwa razy zawinął poły płaszcza i wlazł do wody. Ale woda stawała się głębsza i głębsza, aż dosięgła mu do szyi. Motel nadal parł naprzód mimo, że woda była lodowato zimna. Jedyną rzeczą, której się obawiał było to, że jego żyłka mogłaby się przerwać. Dowcipnisie, oglądający całe zdarzenie, zaoferowali mu pięć groszy za jeden rozdział z Psalmów, który miał wyrecytować stojąc w wodzie. Kiedy wreszcie skończył, był siny jak trup.
Czarny Aaron
Wśród ekscentryków naszego shtetl był sobie Żyd, co go zwali Czarny Aaron. Za moich czasów jego mała czarna broda była już przyprószona siwizną. Nosił czapkę przechyloną daszkiem na bok i wciąż opowiadał o Berdyczowie[18], z którego pochodził. Widocznie bardzo mocno był związany z Berdyczowem, bo wspomniał o nim nawet wtedy, kiedy gadał sam ze sobą.
Kiedy przyszła Pascha, a Żydzi w shtetl zaczęli przygotowywać wino koszerne wrzucając rodzynki do butelek lub małych beczek, Czarny Aaron krążył po shtetl, narzekając, że nikt nie zatroszczył się o Żydów biednych. Wtedy też rzucił pomysł, żeby każdy Żyd zamiast upychać rodzynki w butelkach lub beczkach, zebrał je do worków i wrzucił do Filicy – wtedy wina starczyłoby dla każdego Żyda…
Modlitwy o przebaczenie
Kiedy jedni piszą, to wspomnienia, rzeczy, obrazy, postaci mieszają się ze sobą, drudzy skłonni są pisać o rzeczach, które wydarzyły się później, przed tymi, które je poprzedzały. Mając na myśli postaci z naszego shtetl, nie można pominąć żółtowłosego Shamesha, Żyda o czerwonej brodzie, który miał w zwyczaju kręcić się w piątki po shtetl przed paleniem świec, pukając do drzwi i okiennice drewnianym młotkiem, który trzymał w ręku i nawoływał: „Szabat się zbliża, musicie zapalić świece!”
Szczególnie gorliwe było jego wołanie przed Dniami Lęku[19], kiedy dni modlitw o przebaczenie minęły. Już o czwartej rano łomotał do drzwi i okiennic – „Wstawajcie Żydzi, czyńcie dzieło Pańskie!”
W sobotnią noc przed Nowym Rokiem wymawiano pierwsze modlitwy o przebaczenie[20]. Po godzinie dwunastej w nocy, Dom Nauki i chasydzkich krasomówców otaczał tłum wyznawców. Strach panował między ludźmi. Opowiadano historie o wielkich Żydach, którzy wiedzieli, jak modlitwami zrobić wrażenie na Stwórcy, żądając coś w zamian. Każda z rozmów kończyła się jękiem: „Taki strach… miesiąc Elul[21] – jak dacie radę spotkać się z Twórcą? …”
Podczas dni w Elul, żydowskie barki stawały się bardziej zgięte, modlitwy były bardziej z głębi serca, gorzkie i niespokojne. Pewnego dnia do naszego shtetl przybył Magid[22]. Był człowiekiem starym, wątłego ciała, z wysokim czołem. Przybył tuż przed modlitwą Minha[23], w nędznym, trzęsącym się wozie i natychmiast, po modlitwie w Domu Nauki, zaczął prawić kazanie, w którym świat porównywał do morza, ludzkie życie do statku na tym morzu, a człowieka do kapitana statku. Jeśli kapitan jest uczciwy, to kieruje statkiem dobrze i nie jest straszne mu wzburzone morze. Jego głos stawał się wyższy i wyższy: „Elul nastał. Rosh Hashone[24] i Yom Kippur[25] idą!” Słuchający go trzęśli się ze strachu…
Magid skarżył się, że świat odwrócił się od Boga, ludzie zaczęli tonąć w błocie i że kiedy Elul przyszedł, muszą zbudzić się i żałować za swe grzechy.
Dni Elul były w naszym shtetl dniami poważnej introspekcji i wyrównywały rachunki własne i z całym światem. Żydzi przygotowali się na Wielkie Święta[26] i cały tydzień przed Rosh Hashone, wstali o czwartej rano i szli, by modlić się o przebaczenie. Żółtowłosy Shamesh dbał o to, by nikt się nie spóźnił. Nie ustąpił żadnemu domowi i walił swoim młotkiem w okiennice, a jego dźwięczny głos wzywał: „Wstawajcie Żydzi, wstawajcie się modlić, modlić o przebaczenie!”
W domach dzieci budziły się razem z dorosłymi. I każdy powiedział się, że Yamim Noraim nadeszły – dni strachu, w których musimy okazać skruchę. Żydowskie dzieci zawsze biły się myślami we śnie, kontynuując to nawet w dorosłym życiu. Każdy religijny Żyd był ogromnie bał się, aby „nie przespać” swojego życia. A życie było ciężkie i pełne zmartwień.
Mógłby ledwie zauważyć jak mija czas, a Żydowskość wymagała dużo czasu na: modlenie się trzykrotnie w dzień, czytanie rozdział Psalmów, rozdziału Miszny[27], mycie rąk przed jedzeniem, dziękując się przed i po jedzeniu i mówiąc inne modlitwy, przestrzegając szabat i święta. A gdzie przykazania dane od Pana? Bądź dobroczyńcą, odwiedź chorego i tak w kółko. Jak znaleźć czas na to wszystko? Była tylko jedna droga: wziąć coś z nocy, ukraść czas z własnego snu.
W ten sposób Żydzi zachowali się przez cały rok, szczególnie w miesiącu Elul, miesiącu przebudzenia, które to miało go przygotować na Dzień Sądu.
Z krzykami i łkaniem modlitwy niosły się z Domu Nauki: „dusza jest Twoja i ciało jest Twoje, ulituj się nad dziełem rąk Twych…”. W głowach starych Żydów mieszały się smutne myśli, że tam, w innym świecie, jest raj i trzeba się modlić, by być godnym, aby do niego się dostać, do świetlistego raju. Dlatego powinno się, w czasie tejże introspekcji, potraktować się miarą sprawiedliwości, postarać się o poprawę się i cokolwiek poprawić, co mogło być poprawione, i cokolwiek zamierzyć, aby to wykonać. W tych dniach, Żydzi w Przedborzu próbowali ostatnim wysiłkiem naprawić swoje uczynki. Oto sens wszelkiej skruchy. Oto znaczenie modlitw o przebaczenie i wszelkie działania, by przygotować się na Dzień Sądu.
Historia o otwartym grobowcu
Różne historie krążyły po naszym shtetl – historie niesłychane, które często wywołały strach. Taką była właśnie historia o najstarszym synu Haimia Calke, który po śmierci ojca razem ze swoją matką zarządzał sprawami piekarni. Zmarł nagle i został pochowany w tym samym dniu. Po północy odwiedził we śnie swą matkę i powiedział jej, że pochowano go żywcem.
Matka płakała i szlochała, ale nie wiedziała co zrobić. Następnej nocy znów ją odwiedził we śnie i powiedział, że próbował wydostać się z grobu, ale nie mógł dać rady, więc odgryzł sobie palec prawej ręki i wyrwał włosy z głowy.
Rankiem, matka poszła do rabbiego i opowiedziała swój sen. Rabbi zajął się tym i poszedł z całym zgromadzeniem na cmentarz, gdzie zauważyli, że ziemia nad grobem była wzruszona. Ludzie zajmujący się grzebaniem zmarłych otworzyli grób i wszyscy obecni ujrzeli, że nieboszczyk ma ręce pełne włosów, wyrwanych z własnej głowy, a po jednej stronie leży odgryziony palec.
W pewnej odległości od rynku stał duży kościół. Żydzi wiedzieli, że w przededniu chrześcijańskich świąt ksiądz podburzał Polaków przeciw Żydom, dlatego też Żydzi uważali bardzo w tych dniach i nie wychodzili w nocy na ulicę, ponieważ kiedy niewierni wracali z kościoła ciskali kamieniami w okna żydowskich domów, przy okazji bijąc żydowskich przechodniów.
Mohel
W naszym shtetl znajdowała się pewna ilość małych fabryk, takich jak fabryka noży Heńka Weimana, fabryka oleju i kilka zakładów produkujących meble. Nie były to żadne duże fabryki. Życie płynęło cicho i powoli. „Przedborskie dziwolągi” – tak Żydzi przezywali się wzajemnie, ale pośród nich były dobre i niewinne osoby, o których nigdy nie zapomnimy.
Reb Yosef Singer, człowiek wysoki, z długą, czarną brodą, uczony w Torze, byłMohelem[28] w shtetl. Wołano na niego „Yosef od mostu”, ponieważ wydzierżawił most i zbierał po dwadzieścia groszy od każdego konia i furmanki, które to przejeżdżały z jednej strony na drugą, z Przedborza do Widomy i z powrotem. Mieszkał z rodziną w małym drewnianym domku, w którym prowadził sklep z artykułami żelaznymi. Gdzieś dalej od mostu, na lewo, miał siedzibę budynek sądu.
Widoma miała własną synagogę, jak i Dom Nauki. Był tam również cmentarz. Mieszkali tam kupcy i rzemieślnicy, woźnice i dozorcy, prosty lud i uczeni. W części Widoma było wzgórze nazywane „Mayova Gora” (Wzgórze Maja)[29]. Było tam czyste powietrze, mnóstwo topoli, a młodzi ludzie mieli w zwyczaju spędzać tam wolny czas, spacerując, śpiewając i rozmawiając.
W pobliżu góry, gdzie teren zaczynał się wznosić, stała pewna liczba dużych domów, które były jakby wtopione w ziemię. Ich kominy, w części ze ścianami, sterczały i wywołały strach. Nazywano je domami przeklętymi i wiele legend o nich krążyło. Ludzie opowiadali, że jakaś orgia raz tam miała miejsce, że mężczyźni i kobiety tańczyli nadzy, że grała muzyka i dzikie głosy słychać było do późnych godzin nocnych. Żydzi wtedy szybko pobiegli do rabbiego, obudzili go i opowiedzieli, że diabły zawładnęły tymi domami i kuszą ludzi, by popełniali grzechy. Rabbi wtedy rzucił klątwę i ziemia pochłonęła domy oraz ich mieszkańców.
Rozdziera się serce, że już nie ma naszego shtetl, że wszyscy bliscy Żydzi z ogromnym okrucieństwem zostali eksterminowani, torturowani przez niemieckich morderców, że nie ma po nich żadnego śladu, żadnego pomnika, że nawet nie wiemy, gdzie leżą ich kości.
Wśród nich był mój ojciec David Ya’akov i moja matka Hava-Pesl z moją siostrą Hedl-Lea, wszyscy zginęli w Oświęcimiu. Niech te wspomnienia, będą pomnikiem ich życia – przerwanego tak nagle.
————————————————-
Przypisy – opracowanie na podstawie źródeł internetowych…
- Występowała również w pisowni jako Cheder – żydowska szkoła podstawowa
- Nazwa Filica dosyć często występuje w opisach żydowskich. Polska nazwa rzeki istniejąca do dziś to oczywiście Pilica.
- Róg ulic: Mostowa i Podzamcze.
- W oryginale Kinska Road
- Synagoga, o której mowa zlokalizowana była w części przedborskiej (prawa strona rzeki Pilicy) w okolicach dzisiejszego parku przy ul. Włoszczowskiej (Krakowskiej). Istniała również druga synagoga (bożnica, bóżnica) w części Widoma.
- Moriah – nazwa biblijnej góry z Księgi Rodzaju.
- Lewici (Levites) – wg Biblii potomkowie Lewiego (jednego z dwunastu synów Jakuba). Po zdobyciu Kanaanu nie otrzymali własnej ziemi do zamieszkania. Pozostałe plemiona wydzieliły dla nich 48 miast. We wczesnych księgach Starego Testamentu Lewici byli utożsamiani ze stanem kapłańskim. Później traktowano ich jako przeznaczonych do niższych posług kapłańskich.
- Świątynia Salomona na górze Moriah.
- w oryginale Eretz Izrael – biblijna ziemia obiecana Izraelitów (Izrael)
- Jad – przyrząd liturgiczny w judaizmie, będący wskaźnikiem do czytania Tory.
- parochet – bogato zdobiona kotara w synagodze zasłaniająca Aron hakodesz – (hebr., 'święta arka’) – szafę ołtarzową w synagodze (bożnicy) służącą do przechowywania rodałów (zwojów Tory).
- Nahman of Bratslav (1772-1810), cadyk w mieście Brasław. Brasław był grodem słowiańskim, leżącym w Księstwie Połockim. W połowie XI w. został włączony do Litwy. W 1500 r. uzyskał prawa miejskie. W latach 1793-1795 był stolicą województwa. Od 1795 r. znajdował się w zaborze rosyjskim. Okresie międzywojennym należał do Polski. Obecnie miasto w granicach Białorusi.
- posługacz w łaźni.
- Buszel – miara objętości (pojemności) materiałów sypkich.
- oryg. shikse – kobieta, dziewczyna (w pejoratywnym znaczeniu) nie Żydówka.
- urzędnik ściągający przymusowo należności od dłużników; egzekutor, komornik.
- w oryginale clod – w tłum. niedojda, niedorajda, gruda (np. idzie jak po grudzie), pot. również bałwan.
- Berdyczów był słynnym ośrodkiem kultu maryjnego, a w XIX wieku centrum chasydzkie na Wołyniu. Słynne Sformułowania „pisz na Berdyczów” – używano, jako, że był to w życiu wędrownych kupców jedyny adres, gdzie było pewne, że w przeciągu 2-3 miesięcy na pewno się zjawią.
- Yamim Noraim – tak m.in. nazywano święta Rosh Hashanah/ Rosh Hashone(sic!) (żydowski Nowy Rok) i Yom Kippur (Dzień Pokuty)
- oryg. Sliches (modlitwy o przebaczenie)
- Elul – dwunasty miesiąc żydowskiego kalendarza cywilnego, a szósty kalendarza religijnego. Przypada na miesiące sierpień-październik w kalendarzu gregoriańskim. Liczy 29 dni.
- Maggid (wędrowny kaznodzieja) – w judaizmie tytuł przyznawany wybitnym rabinom i przywódcom duchowym.
- Mincha – w judaizmie codzienna modlitwa popołudniowa.
- Rosh Hashone – żydowski Nowy Rok
- Dzień Pokuty
- Dni Lęku, również Yamim Noraim
- Miszna – „powtarzanie, badanie”, jeden z podstawowych tekstów rabinicznych, zawierający głównie rozstrzygnięcia halachiczne, czyli prawne normy postępowania oparte na Torze i z niej wyinterpretowane. Były ono systematycznie zbierane przez uczonych żydowskich, zwanych soferim. Uważana jest za pierwsze dzieło judaizmu rabinicznego.
- Mohel – w judaizmie to Żyd dokonujący rytualnego obrzezania chłopców.
- Majowa Góra w Przedborzu; cyt. pisownia oryginalna.