Strażacka historia Przedborza

Niedawno dotarła do mnie książka „125 lat Ochotniczej Straży Pożarnej w Przedborzu”, Przedbórz 2024, autorstwa Artura Zimnego, Pawła Grabalskiego i Wojciecha Mordaka. Egzemplarz Autorzy zaopatrzyli dedykacją wdzięczności za pomoc, miło mi i dziękuję.                             Piękna to książka w twardej okładce, bogato ilustrowana. Materiał ciekawie podany w ujęciu chronologicznym, zachęca do lektury. Przeczytałem […]

28 cze, 2025

Niedawno dotarła do mnie książka „125 lat Ochotniczej Straży Pożarnej w Przedborzu”, Przedbórz 2024, autorstwa Artura Zimnego, Pawła Grabalskiego i Wojciecha Mordaka. Egzemplarz Autorzy zaopatrzyli dedykacją wdzięczności za pomoc, miło mi i dziękuję.

                           

Piękna to książka w twardej okładce, bogato ilustrowana. Materiał ciekawie podany w ujęciu chronologicznym, zachęca do lektury. Przeczytałem do deski i z uznaniem serdecznie gratuluję Autorom tego dzieła. To z całą pewnością historia ostatniej setki z niewielkim okładem lat naszego Przedborza. Bo też wiek XX był wyjątkowy, by ująć lapidarnie: dwie wojny światowe, śmierć znacznej liczby mieszkańców od epidemii, działań wojennych i zbrodni okupantów, wymordowanie żydowskiej ludności miasta, wreszcie największa w historii miasta pożoga zniszczyła aż 60% zabudowy. I jakby przeczuwalny dramatyzm epoki już na progu stulecia, gdy w 1900 r. powołano do życia przedborską straż ogniową.

Bez tej książki już nie uda się spisać historii miasta. Słowem, bez Straży Pożarnej nie ma Przedborza, albo inaczej siła miasta, to potęga strażacka. Integracja mieszkańców ze strażakami to złe pojęcie, należy wręcz posłużyć się terminem identyfikacji czyli harmonii. Dowodów jest mnóstwo, tych banalnych od zwykłego-niezwykłego „dziękuję”, po te najbardziej uroczyste. Chciałoby się powiedzieć „Przedborzanie, to my Strażacy”. Z satysfakcją też przyjmuję fakt szerokiego wykorzystania dorobku Przedborskiego Słownika Biograficznego. Wszak historię tworzą ludzie. Po lekturze książki widzę brak w PSB przynajmniej kilku jeszcze biogramów najbardziej zasłużonych strażaków – ale któż miałby je zrobić, jeśli nie strażacy – zapraszam i oczekuję. Zatem niech i tak zabrzmi moja laurka dla Strażaków.

Po lekturze ciśnie mi się jednak kilka myśli. Nie będę pisał klasycznej recenzji, ale na kilka spraw zwrócę uwagę.

Pierwsza to czas powstania straży ogniowej w Przedborzu. Otóż w tymże 1900 r. założono też ją w Końskich, a wówczas był to nasz powiat. Przypadek czy może sugestia? Co ciekawe w okresie międzywojnia obie straże utrzymywały przyjazne kontakty.

                 

Fotografie zaproszeń ze zbiorów Muzeum Regionalnego PTTK w Końskich

O pożarze fabryki Wajnmanów na Winnicy (ul. Pocztowa) wprawdzie wspomniano (s. 54), lecz jakby mimochodem. Tymczasem było to wielkie zagrożenie pożarowe dla sporej części miasta, ale i największa jak dotąd, akcja gaśnicza w Przedborzu. Przytaczam odnośny opis z Przedborskiego Słownika Biograficznego (III/268): „W sierpniu 1931 r. nocą wybuchł groźny pożar w fabryce Wajnmanów. Ognisko ognia znajdowało się w hali obrabiarek drewna. Pożar groził rozpowszechnieniem na sąsiednie budynki. Zagrożony był budynek poczty, a w przeciwnym kierunku tartak Andrzeja Idzikowskiego (zob. Bronisław i Piotr Idzikowscy). Komisarz miasta (zob.) Hipolit Ożarowski, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, wezwał na pomoc „autopogotowia” strażackie z Radomska i Końskich. Stawiły się do walki z ogniem także Ochotnicze Straże Ogniowe z Przedborza, Korytna, Sokolej Góry, Łączkowic, Masłowic, Strzelec i Bąkowej Góry. Strażacy z Radomska przybyli w ciągu 39 minut. Od Pilicy zbudowali „linię wężową” o długości 250 m, wody więc nie zabrakło. Nad ranem sytuacja została opanowana. Straty b. poważne – pisała „Gazeta Radomskowska”: zwłaszcza, że fabryka podobno nie była zaasekurowana. Wskutek pożaru fabryki straciło zajęcie około 150 dotąd zatrudnionych robotników”.

Hekatomba, to tragiczny przedborski wrzesień 1939 r. Autorzy skorzystali z mojej książki co do okoliczności śmierci strażaka Aleksego Paździerskiego, skrótowo też przedstawili przebieg tragicznych wydarzeń. Jednak nie oddano miary zaistniałej zbrodni. Za sprawą niemieckiego Wehrmachtu w kilku pierwszych dniach września 1939 r. straciło życie przynajmniej 31 obywateli, a w największej w dziejach miasta pożodze spłonęło co najmniej 223 nieruchomości (60% zabudowy). Chmury dymu zasnuły dolinę Pilicy na wiele kilometrów. Skutki tego pożaru dotknęły wszystkich mieszkańców i zaciążyły na psychice wielu. Do dziś, jak dokument tamtych dni, stoi w Rynku ocalony w pożarze zaledwie niewielki fragment XVIII–wiecznych sukiennic.

Notabene: najwyższy już czas na odbudowę sukiennic!

Warto też przypomnieć, iż najprawdopodobniej w 1948 r. wybuchł wielki pożar firmy transportowej pp. Dolota i Malinowskiego. W pamięci Przedborzan to miejsce na zapleczu sukiennic utrwaliło się, jako „garaże”. Spłonęły wówczas 2 samochody ciężarowe oraz beczki z benzyną. Właściciele, kierowcy i ich pomocnicy oraz kilku tragarzy straciło pracę, a miasto środki transportu zaopatrujące miejscowych sklepikarzy. Walka z pożarem trwała kilka dni.

Autorzy „125-lecia…” podają, że braki w dokumentacji nie pozwalają przedstawić wysiłku strażaków w latach 50/60-tych. Wspomnę więc o kilku wydarzeniach z pamięci mojej własnej oraz ze wspomnień kilku znajomych.

Takie wydarzenie. „Nie wiem ile miałem lat, 3 może 5. Na pewno rzecz działa się w pierwszej połowie lat 50-tych. Nad miastem rozszalała straszliwa wichura, grzmiało potężnie, błyskawice co i raz rozdzierały niebo. Tata liczył odległości 121 – tyle trwa 1 sekunda, 122, 123 – czyli piorun uderzył o kilometr stąd. Tłumaczył: jesteśmy w centrum nawałnicy. Mama zapaliła gromnicę i wystawiła ją w oknie, modliła się gorąco. Zaraz na początku zawyła strażacka syrena, sygnał ciągły. Już wiedziałem to pożar w mieście, po chwili jeszcze raz i znów. Groza. Tata wyszedł do bramy, nadal nic nie wiadomo. Dopiero po jakimś czasie dotarła do nas informacja od sąsiada pana Tadzia Dąbrowskiego, płoną stodoły! Mama przelękniona wspomniała przedwojenny pożar stodoły jej ojca Juliana. Wróciły też dramatyczne przeżycia z ratowania dobytku jej domu przy Kościelnej 20 (dawna numeracja), podpalonego przez niemieckich żołnierzy w 1939 r. Chciałem koniecznie zobaczyć jak wygląda taki straszny pożar. Już po deszczu Tata uległ moim prośbom i wbrew Mamie poszliśmy w tamtym kierunku. Z Kieleckiej niewiele było widać. Poszliśmy dalej. Za płotem p. Jaroszka skręciliśmy w polną drogę do glinianek. Nad dołem stała potężna gruba wierzba. Pierwszy przerażający obraz: z pnia żywego drzewa wiły się liczne języki ognia! Drzewo stało bezbronne, tylko silny wiatr podsycał ten ogień. Kilka kroków dalej w kierunku stodół, ujrzałem płonące drewniane słupki ogrodzenia sadu p. Jaroszka. Kolejne zaskoczenie: słupki stały samodzielnie połączone jedynie rozciągniętym drutem kolczastym, a płonęły. Było tam pusto, nikt ich nie gasił. Poszliśmy w stronę kościoła. Zapamiętałem zdarzenie, które głęboko utkwiło w mojej świadomości. Otóż po przeciwnej stronie kamieniołomu, od strony ulicy Kieleckiej płonęła stodoła. Pożar był już mocno zaawansowany, ale budowla jeszcze stała. Kręcili się tam jacyś ludzie. Nagle od strony kamieniołomu pojawiły się tam dwie kobiety niosące między sobą spory obraz. Kierowały go w stronę ognia, cofały i kierowały, tak kilka razy. Ojciec powiedział, że to obraz świętego Floriana patrona strażaków. Zrozumiałem, tym obrazem chciały przygasić pożar. Ogień jednak nie przygasał. Nie wiem, ile stodół wtedy spłonęło, chyba kilka. Niedawno dowiedziałem się, że było ich tam około 14. Kilka lat później podziwiałem ten obraz w remizie strażackiej”.

Inny zapamiętany pożar. Kiedyś w latach 50-tych, późnym wieczorem ktoś zauważył ogień rozprzestrzeniający się w podwórku kamienicy przy ul. Pocztowej w której zamieszkiwali Kaczkowscy, Rylscy, Maliszewscy i Królowie. Były tam komórki głównie z opałem, a Józef Król w swojej trzymał kozę, którą pasał w kamieniołomach. Zaalarmowani strażacy pożar ugasili w porę, ale ta koza niestety padła. Głośno było o tym w mieście, niektórzy śmiali się, choć właścicielom komórek i kozy nie było do śmiechu.

Lata 60-te, to dwa wielkie pożary na posesji pp. Bieleckich przy ulicy Trytwa 11. Wpierw nocą 31 X 1961 r. wybuch pożar młyna, który gaszono przez kilka kolejnych dni. Rok później, 31 X 1962 r. spłonął sąsiadujący z ruiną już młyna tartak. W plotkach przeważała opinia, że to nie przypadki, a celowe podpalenia.

Nieco później w tej okolicy wybuch kolejny groźny pożar. Spłonęła stodoła pp. Strzelczyków, w której właściciele podobno przechowywali różne używane w pracy farbiarza chemikalia.

Wydarzenia te utkwiły w pamięci mieszkańców, a z pewnością angażowały przedborskich strażaków. Ale też we wspomnieniach tamtych lat wracają miłe strażackie majówki „na rafie” nad Pilicą i w lesie na Koneckiej. Zwykle za niewielką opłatą przewożono chętnych strażackim samochodem, a tam odbywały się potańcówki i różne zawody sprawnościowe z których chętnie i masowo korzystano. Potańcówki odbywały się także na podwórku remizy przy ul. Pocztowej. Z kolei, po sumie w majową pierwszą niedzielę po św. Florianie, w otwartych drzwiach remizy przepychał się tłum ludzi, żeby wpierw zerknąć na ścianę fantów darowanych przez mieszkańców. W atmosferze radości losy na loterię rozchodziły się już w mgnieniu oka, a szczęściarz z dumą obnosił wylosowanego żywego koguta. Uzyskiwane dochody uzupełniały budżet straży.

W odniesieniu do czasów mniej mi znanych, gdy mieszkałem poza Przedborzem, opis budowy nowej remizy wydawał mi się mało realny. Nikt przecież nie uwierzy, że imponującą piętrową budowlę wykonali czynem społecznym sami ochotnicy. Sięgnąłem więc do pamięci pana Eugeniusza Jabłeckiego:

„W książce wkład Naczelnika Miasta i Gminy Henryka Basińskiego w budowy strażnicy został krzywdząco zmarginalizowany. A przecież to on był rzeczywistym wykonawcą tej inwestycji. Z książki wynika, że do 1977 r. nic nie zrobiono na gruncie. Basiński został naczelnikiem w 1973 roku, a inicjatywę budowy remizy podjęto rok później. Była to dekada gierkowska, okres wielu budów w Polsce, o wykonawstwo było bardzo trudno. Basiński zrozumiał, że może liczyć tylko na własne siły. Wiedział, że pomysł pomysłem, ale całe wykonanie inwestycji spadnie na jego barki, łącznie z zabiegami o fundusze. Pamiętam te narady, spotkania oficjalne i nieoficjalne… Niemal cała reszta tykała się sprawy jak pies jeża. Jako niemal jedyny w województwie piotrkowskim (poza m.i gm.Tuszyn), utworzył w tym celu Zakład Remontowo-Budowlany bezpośrednio jemu podporządkowany, liczący 25-30 pracowników. Mimo, że zakład miał kierownika p. Wrześniewskiego, Basiński niemal codziennie nadzorował jego pracę. Organizował też czyny społeczne w których brał udział osobiście z łopatą czy kilofem. Dzięki temu powstały takie obiekty, jak Gospodarka Komunalna, budynek mieszkalny służby zdrowia (obok straży pożarnej), dworzec autobusowy w Górach Mokrych, przedszkole w Przedborzu itd.

Oddanie strażnicy 22 lipca 1978 r., to była feta na skalę wojewódzką z udziałem m.in. I sekretarza KW PZPR, wojewody itp. W ramach tej uroczystości oddano również budynek mieszkalny służby zdrowia i obiekty gospodarki komunalnej. Trzeba pamiętać, że działo się to, gdy kryzys gospodarczy był już dość mocno zaawansowany, więc władze województwa chciały to wykorzystać propagandowo”.

I jeszcze jedna sprawa. Od lat wiadomo, że każdy sukces ma wielu ojców, a tylko klęska jest sierotą. Z potężnym więc zdumieniem znajduję w książce historię upamiętniania strażaków przedborskich, poległych na służbie. Wprawdzie w notatce prasowej z opisem odsłonięcia pamiątkowego kamienia przy ul. Mostowej w 2008 r., ówczesny komendant OSP w Przedborzu Jerzy Małecki wyraził się, że „inicjatorem był Zdzisław (ha ha ha!) Zawadzki emerytowany oficer Wojska Polskiego…”. Z kolei, na mosiężnej tablicy wyryto, że jej „fundatorem jest Stefan Symonides”. W książce Symonides jest „wykonawcą”, a Zawadzki gdzieś zaistniał „równolegle”. Rzecz byłaby śmiechu warta – zrobiliśmy to przecież nie dla osobistej chwały, a dla naszego Przedborza. A w książce jest kłam.

Prawda była taka. Otóż w 2003 r. opublikowałem w „Gazecie Radomszczańskiej” analityczny artykuł pt. „Antoniów, Krery, Przedbórz -1944”. Aktualnie dostępny jest w III tomie PSB. Rzecz dotyczyła tragicznej akcji przedborskich strażaków w Krerach w 1944 r., w której dwóch z nich zginęło, a kilku odniosło rany. Temat zapomniany, nikt wcześniej o tym nie  pisał. W pewnej mierze to także kawałek historii mojej rodziny, więc sprawa bliska. Zauważyłem, że obok straży, przy płocie z piekarnią jest zapuszczone, ale ciekawe ekspozycyjnie miejsce. Pomyślałem, że to dobre miejsce na upamiętnienie strażaków. Tak się złożyło, że ze Stefanem Symonidesem mieliśmy bliskie „przedborskie” kontakty. Gdy podzieliłem się z nim pomysłem upamiętnienia poległych przedborskich strażaków, on zaproponował fundację odpowiedniej tablicy, gdy ja przygotuję jej tekst historyczny. Projekt przedstawiłem ówczesnemu burmistrzowi Przedborza, który podjął się przygotowania właściwego obelisku. I tak to się odbyło. Ani Stefan Symonides, ani ja nie mogliśmy uczestniczyć w uroczystości odsłonięcia tablicy. I na koniec, chodzi o uczciwe pokazanie prawdy. Cieszy nas, że obelisk jest aktualnie pięknie zadbany.

Głaz z tablicą ku czci poległych strażaków. Stan podczas remontu, maj 2025. Fot. WZ

A książkę – najuprzejmiej polecam. Przedborska straż to potęga!

 

 Wojciech Zawadzki

W tej kategorii …

Przedbórz 1945 – nowa rzeczywistość

Cokolwiek będzie, cokolwiek się stanie, Jedno wiem tylko: sprawiedliwość będzie, Jedno wiem tylko: Polska zmartwychwstanie.                                        Zygmunt Krasiński   Osiemdziesiąt lat temu dobiegła końca II wojna światowa. Okrutne żniwo zabrało...

czytaj dalej
LIMERYKI Mariana PONOMARCZUKA (wybór II)

U fajnej Czesi S. Miły uśmiech często jest Więc czyni, O Matko Boża! Piknik maturzystom z Przedborza Na co oni tak bardzo są łasi! *** Pewien z Woli Przedborskiej - Kazimierz Też powinien swe miejsce mieć w rymie Więc go w ręce rymopis swe bierze By on za nas odmawiał...

czytaj dalej