O kuglu, tylko smacznie

Kugiel w Przedborzu jest od tak dawna, jak tylko można sobie wyobrazić, czyli od zawsze. I my, Przedborzanie, wiemy o nim wszystko. To nie tylko tradycyjna potrawa, ale hasło rozjaśniające wzrok, wywołujące przyjazne uśmiechy i miny. Coś, co ma posmak domu i coś, za czym się zwyczajnie tęskni. Nasz znak kulturowy. Przepisy przekazywane z pokolenia na pokolenie z czasem rozniosły się wraz z Przedborzanami, po kraju i świecie.  Ciekawe, że w literaturze pojawił się dopiero od niedawna. Pierwszy napisał o nim […]

22 paź, 2015

Kugiel w Przedborzu jest od tak dawna, jak tylko można sobie wyobrazić, czyli od zawsze. I my, Przedborzanie, wiemy o nim wszystko. To nie tylko tradycyjna potrawa, ale hasło rozjaśniające wzrok, wywołujące przyjazne uśmiechy i miny. Coś, co ma posmak domu i coś, za czym się zwyczajnie tęskni. Nasz znak kulturowy.

Przepisy przekazywane z pokolenia na pokolenie z czasem rozniosły się wraz z Przedborzanami, po kraju i świecie.  Ciekawe, że w literaturze pojawił się dopiero od niedawna.

Pierwszy napisał o nim (zob.) Konstanty Kozakiewicz jeszcze w latach 70-tych ubiegłego wieku, w niepublikowanych „Wspomnieniach burmistrza”. Ich fragment właśnie o kuglu zamieściłem w książce „Przedborski wrzesień, Obrona i zniszczenie miasta przez Niemców w 1939 r.”, Bydgoszcz 2004, na stronach 17-18:

Przedborski wrzesień

Przedbórz, którego nie ma … to miasteczko liczące w 1939 r. 7.800 mieszkańców. Kupcy i rzemieślnicy, garstka inteligentów, rolnicy zwani obywatelami miejskimi, robotnicy i bezrobotni, a i zwyczajne nygusy, co to najczęściej z połowu ryb w piątek, cały tydzień żyli i pili; wszystkich połączył kugiel.

„Przedbórz świętuje niedzielę na swój trochę odrębny sposób – zapisał przedwojenny burmistrz Konstanty Kozakiewicz – W każdym domu musi być niezastąpiony przysmak – kugiel. Robi się go w sobotę z tartych kartofli, kawałków tłustego mięsa wieprzowego (Żydzi kładą kawałki gęsiny), jaj, utartej bułki, przypieczonej cebuli, pieprzu i soli. To wszystko wymieszane wkłada się do garnka, nakrywa i umieszcza w piecu chlebowym lub piecyku kuchennym. W niedzielę rano lekko odgrzany jest znakomity. Można go jeść na śniadanie, na obiad i na kolację (…).

Osobna wzmianka należy się Żydom stanowiącym większość mieszkańców, którzy swoje święta obchodzili bardzo uroczyście. Już w piątek z zapadnięciem zmroku następował tzw. szabas, zapalano świeczki i podawano na stół rybę. Ojcu rodziny przypadała zawsze głowa ryby. W sobotę sklep, warsztat i inne miejsca pracy były zamknięte, odprawiano żarliwe modły w bóżnicach lub w domach. Mężczyźni niekiedy godzinami bili pokłony w pas (kiwali się). Oczywiście nie żałowano sobie jadła w tym kugla z gęsiną. Nad wieczorem, kto żyw, wychodził na ulice, by zażyć przechadzki. Chodzili po głównych ulicach. Alejki w parku były zatłoczone do tego stopnia, że trudno się było przecisnąć. Polacy przebywali w tym czasie przeważnie w domach, niknęli prawie z obrazu śródmieścia.

Za to w niedzielę miasto odzyskiwało polski charakter.”

Żydowską opowieść z dziejów przedborskiego kugla zaczerpnęliśmy z książki (zob.) Michała Mosze Chęcińskiego „Zegarek mojego ojca”, wydanie II poprawione i uzupełnione, Toruń 1998, na stronach 14-15.

zegarek-mojego-ojca-b-iext24067102

Autor tej książki urodził się już po przeprowadzce Chęcińskich do Łodzi. Michał Mosze z ogromnym szacunkiem przytacza opowieści swego ojca, rodzonego przedborzanina Awremele Chęcińskiego. Awremele był wtedy chłopcem, są to więc odniesienia do pierwszych lat XX stulecia. Później tam, w Łodzi inne zwyczaje i inne potrawy zastąpiły przedborską tradycję świątecznego kugla i autor nie mając tych doświadczeń, nie znając smaku prawdziwego kugla, w swej opowieści popełnił jednak kilka błędów. I tak przedborski kugiel nazwał „czulentem”, który był zdecydowanie inną potrawą znaną w wielu regionach. W Przedborzu czulent jest nieznany, a z pewnością niepopularny. Podaje też informację, jakoby ów przedborski czulent czyli kugiel, przygotowywano z kartofli, kaszy i fasoli. Wybaczmy mu te podstawowe z przedborskiego punku widzenia błędy, bowiem miał najlepsze chęci. Zapraszam do lektury interesującego fragmentu tej książki

W piątek po południu prawie z każdego żydowskiego domu noszono do piekarni garnek z czuleniem. W niektórych domach przygotowywano nawet dwa garnki. W miarę jak przybywało dzieci, rosła liczba i rozmiary garnków. I właśnie ja z jednym z braci często musieliśmy nosić ogromny, ciężki garnek do piekarza. Czasem była to nawet przyjemna rozrywka. U piekarza spotykało się kolegów i była okazja pobawić się razem w „w guziki” albo „w kamyczki”. Później trzeba było wrócić do domu i szybko umyć się w balii albo nawet pójść do mykwy [łaźnia żydowska – WZ], po czym z ojcem czy starszym bratem, przebrawszy się w sobotni chałacik, udać się do bożnicy. Gorzej było w sobotę wieczór [szabas, święto żydowskie trwało dobę od piątkowego wieczoru do soboty, w tym czasie Żydzi nie pracowali – WZ], kiedy w kącie stał ten sam – pusty już – gar, z przypieczonymi i przypalonymi kartoflami, fasolą i kaszą na dnie. Na ogół tego garnka się nie szorowało. Od tego były ryby w Pilicy. Po zapadnięciu zmierzchu, czyli już po sobocie, garnek pokrywało się jakąś starą, podziurawioną szmatą, obwiązując ja dookoła sznurkiem. W tej postaci niosło się go do Pilicy i tam wstawiało do rzeki w niezbyt głębokim miejscu. Ta procedura obowiązywała nawet zimą. Na ogół były to miejsca łatwo dostępne i każdy z dzieciaków wiedział, gdzie i co do kogo należy. Po garnki przychodziło się w niedzielę raniutko, przed pójściem do chederu [szkoła religijna – WZ]. Do tego czasu garnki były pełne ryb, które wyjadłszy każdą kruszynkę nie umiały się z naczynia wydostać, a strumień rzeczny wymył już resztę przypalonego jadła. Garnek trzeba było tylko zgrabnie wytaszczyć z rzeki i tak odwrócić, żeby woda się wylała a ryby zostały. „Zarybiony gar” nosiło się do domu. Było więc z góry wiadomo, ze w niedzielę większość przedborskich Żydów jadło ryby.

W 2011 r. ukazała się książka Hanny Szymanderskiej „Kuchnia polska, potrawy regionalne”, gdzie jedno z haseł jest nasze:

kuchnia-polska-potrawy-regionalne-potrawy-regionalne-b-iext3903859Zdjęcie1165

Nie wiem skąd autorka wzięła przypowieść o kopcu, nigdy nie widziałem „kopca kugla”. Już bardziej podoba mi się odniesienie do manny spadającej z nieba, wszak dobry kugiel nie jest zły, a zatem może mieć posmak cudu.

Gwoli prawdy, sam niegdyś pytany przez namolną dziennikarkę („Gazeta Pomorska”, 30 III 2002 r.), co też takiego spożywam na Wielkanoc, odparłem prosto: kugiel. 12

Przyduszony o przepis, zagalopowałem się z „moczoną bułką”, z tymi „miasteczkami” to licentia poetica dziennikarki, ale przecież nie w tym rzecz. Wszyscy wiemy, że nasz kugiel, to jest to!

Na koniec ulotka z przepisem anonimowego autora rozdawana w Przedborzu

kugiel

Smacznego!

(wz)

W tej kategorii …

Amatorski Zespół Teatralny OSP w Korytnie (1945-1970)

Korytno to wieś z młynem we wsi Wierzbowiec w gminie Masłowice, parafia Bąkowa Góra, powiat noworadomski 29 domów, 430 mieszkańców, folwark 1540 mórg, wieś liczy 22 osady (wg „Słownika geograficznego Królestwa Polskiego(…)”, 1883). To rodowa wieś możnego rodu...

czytaj dalej
Strażacka historia Przedborza

Niedawno dotarła do mnie książka „125 lat Ochotniczej Straży Pożarnej w Przedborzu”, Przedbórz 2024, autorstwa Artura Zimnego, Pawła Grabalskiego i Wojciecha Mordaka. Egzemplarz Autorzy zaopatrzyli dedykacją wdzięczności za pomoc, miło mi i dziękuję.                  ...

czytaj dalej
Przedbórz 1945 – nowa rzeczywistość

Cokolwiek będzie, cokolwiek się stanie, Jedno wiem tylko: sprawiedliwość będzie, Jedno wiem tylko: Polska zmartwychwstanie.                                        Zygmunt Krasiński   Osiemdziesiąt lat temu dobiegła końca II wojna światowa. Okrutne żniwo zabrało...

czytaj dalej