Kugiel w Przedborzu jest od tak dawna, jak tylko można sobie wyobrazić, czyli od zawsze. I my, Przedborzanie, wiemy o nim wszystko. To nie tylko tradycyjna potrawa, ale hasło rozjaśniające wzrok, wywołujące przyjazne uśmiechy i miny. Coś, co ma posmak domu i coś, za czym się zwyczajnie tęskni. Nasz znak kulturowy.
Przepisy przekazywane z pokolenia na pokolenie z czasem rozniosły się wraz z Przedborzanami, po kraju i świecie. Ciekawe, że w literaturze pojawił się dopiero od niedawna.
Pierwszy napisał o nim (zob.) Konstanty Kozakiewicz jeszcze w latach 70-tych ubiegłego wieku, w niepublikowanych „Wspomnieniach burmistrza”. Ich fragment właśnie o kuglu zamieściłem w książce „Przedborski wrzesień, Obrona i zniszczenie miasta przez Niemców w 1939 r.”, Bydgoszcz 2004, na stronach 17-18:
Przedbórz, którego nie ma … to miasteczko liczące w 1939 r. 7.800 mieszkańców. Kupcy i rzemieślnicy, garstka inteligentów, rolnicy zwani obywatelami miejskimi, robotnicy i bezrobotni, a i zwyczajne nygusy, co to najczęściej z połowu ryb w piątek, cały tydzień żyli i pili; wszystkich połączył kugiel.
„Przedbórz świętuje niedzielę na swój trochę odrębny sposób – zapisał przedwojenny burmistrz Konstanty Kozakiewicz – W każdym domu musi być niezastąpiony przysmak – kugiel. Robi się go w sobotę z tartych kartofli, kawałków tłustego mięsa wieprzowego (Żydzi kładą kawałki gęsiny), jaj, utartej bułki, przypieczonej cebuli, pieprzu i soli. To wszystko wymieszane wkłada się do garnka, nakrywa i umieszcza w piecu chlebowym lub piecyku kuchennym. W niedzielę rano lekko odgrzany jest znakomity. Można go jeść na śniadanie, na obiad i na kolację (…).
Osobna wzmianka należy się Żydom stanowiącym większość mieszkańców, którzy swoje święta obchodzili bardzo uroczyście. Już w piątek z zapadnięciem zmroku następował tzw. szabas, zapalano świeczki i podawano na stół rybę. Ojcu rodziny przypadała zawsze głowa ryby. W sobotę sklep, warsztat i inne miejsca pracy były zamknięte, odprawiano żarliwe modły w bóżnicach lub w domach. Mężczyźni niekiedy godzinami bili pokłony w pas (kiwali się). Oczywiście nie żałowano sobie jadła w tym kugla z gęsiną. Nad wieczorem, kto żyw, wychodził na ulice, by zażyć przechadzki. Chodzili po głównych ulicach. Alejki w parku były zatłoczone do tego stopnia, że trudno się było przecisnąć. Polacy przebywali w tym czasie przeważnie w domach, niknęli prawie z obrazu śródmieścia.
Za to w niedzielę miasto odzyskiwało polski charakter.”
Żydowską opowieść z dziejów przedborskiego kugla zaczerpnęliśmy z książki (zob.) Michała Mosze Chęcińskiego „Zegarek mojego ojca”, wydanie II poprawione i uzupełnione, Toruń 1998, na stronach 14-15.
Autor tej książki urodził się już po przeprowadzce Chęcińskich do Łodzi. Michał Mosze z ogromnym szacunkiem przytacza opowieści swego ojca, rodzonego przedborzanina Awremele Chęcińskiego. Awremele był wtedy chłopcem, są to więc odniesienia do pierwszych lat XX stulecia. Później tam, w Łodzi inne zwyczaje i inne potrawy zastąpiły przedborską tradycję świątecznego kugla i autor nie mając tych doświadczeń, nie znając smaku prawdziwego kugla, w swej opowieści popełnił jednak kilka błędów. I tak przedborski kugiel nazwał „czulentem”, który był zdecydowanie inną potrawą znaną w wielu regionach. W Przedborzu czulent jest nieznany, a z pewnością niepopularny. Podaje też informację, jakoby ów przedborski czulent czyli kugiel, przygotowywano z kartofli, kaszy i fasoli. Wybaczmy mu te podstawowe z przedborskiego punku widzenia błędy, bowiem miał najlepsze chęci. Zapraszam do lektury interesującego fragmentu tej książki
W piątek po południu prawie z każdego żydowskiego domu noszono do piekarni garnek z czuleniem. W niektórych domach przygotowywano nawet dwa garnki. W miarę jak przybywało dzieci, rosła liczba i rozmiary garnków. I właśnie ja z jednym z braci często musieliśmy nosić ogromny, ciężki garnek do piekarza. Czasem była to nawet przyjemna rozrywka. U piekarza spotykało się kolegów i była okazja pobawić się razem w „w guziki” albo „w kamyczki”. Później trzeba było wrócić do domu i szybko umyć się w balii albo nawet pójść do mykwy [łaźnia żydowska – WZ], po czym z ojcem czy starszym bratem, przebrawszy się w sobotni chałacik, udać się do bożnicy. Gorzej było w sobotę wieczór [szabas, święto żydowskie trwało dobę od piątkowego wieczoru do soboty, w tym czasie Żydzi nie pracowali – WZ], kiedy w kącie stał ten sam – pusty już – gar, z przypieczonymi i przypalonymi kartoflami, fasolą i kaszą na dnie. Na ogół tego garnka się nie szorowało. Od tego były ryby w Pilicy. Po zapadnięciu zmierzchu, czyli już po sobocie, garnek pokrywało się jakąś starą, podziurawioną szmatą, obwiązując ja dookoła sznurkiem. W tej postaci niosło się go do Pilicy i tam wstawiało do rzeki w niezbyt głębokim miejscu. Ta procedura obowiązywała nawet zimą. Na ogół były to miejsca łatwo dostępne i każdy z dzieciaków wiedział, gdzie i co do kogo należy. Po garnki przychodziło się w niedzielę raniutko, przed pójściem do chederu [szkoła religijna – WZ]. Do tego czasu garnki były pełne ryb, które wyjadłszy każdą kruszynkę nie umiały się z naczynia wydostać, a strumień rzeczny wymył już resztę przypalonego jadła. Garnek trzeba było tylko zgrabnie wytaszczyć z rzeki i tak odwrócić, żeby woda się wylała a ryby zostały. „Zarybiony gar” nosiło się do domu. Było więc z góry wiadomo, ze w niedzielę większość przedborskich Żydów jadło ryby.
W 2011 r. ukazała się książka Hanny Szymanderskiej „Kuchnia polska, potrawy regionalne”, gdzie jedno z haseł jest nasze:
Nie wiem skąd autorka wzięła przypowieść o kopcu, nigdy nie widziałem „kopca kugla”. Już bardziej podoba mi się odniesienie do manny spadającej z nieba, wszak dobry kugiel nie jest zły, a zatem może mieć posmak cudu.
Gwoli prawdy, sam niegdyś pytany przez namolną dziennikarkę („Gazeta Pomorska”, 30 III 2002 r.), co też takiego spożywam na Wielkanoc, odparłem prosto: kugiel.
Przyduszony o przepis, zagalopowałem się z „moczoną bułką”, z tymi „miasteczkami” to licentia poetica dziennikarki, ale przecież nie w tym rzecz. Wszyscy wiemy, że nasz kugiel, to jest to!
Na koniec ulotka z przepisem anonimowego autora rozdawana w Przedborzu
Smacznego!
(wz)